David McAllister: Brexit jest historycznym błędem – WYWIAD
26643
post-template-default,single,single-post,postid-26643,single-format-standard,et_divi_builder,qode-social-login-1.1.2,qode-restaurant-1.1.1,stockholm-core-1.0.5,tribe-no-js,page-template-stockholm,select-theme-ver-9.6.1,ajax_fade,page_not_loaded,vertical_menu_enabled,menu-animation-underline,side_area_uncovered,,qode_menu_,et-pb-theme-stockholm,et-db,wpb-js-composer js-comp-ver-7.5,vc_responsive

David McAllister: Brexit jest historycznym błędem – WYWIAD

Irlandia będzie zakładnikiem decyzji Wielkiej Brytanii, która zdecydowała się nie tylko na opuszczenie Unii Europejskiej, ale też wspólnego rynku i unii celnej – z niemieckim europosłem Davidem McAllisterem, przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego, rozmawiamy o stanie negocjacji brexitowych i niemieckich rozmowach koalicyjnych.

 Karolina Zbytniewska, EURACTIV.pl: Za nami sześć rund unijno-brytyjskich negocjacji warunków brexitu.  Jakie są szanse, że Bruksela jeszcze podczas grudniowego szczytu Rady uzna, że dokonał się “wystarczający postęp” i możliwe będzie przejście do drugiego etapu negocjacji?

David McAllister: Nie ma jasności czy Rada podczas spotkania w połowie grudnia będzie mogła uznać, że w negocjacjach nastąpił „wystarczający postęp”. Kolejne dni będą decydujące, jednak piłeczka jest wciąż po stronie brytyjskiej. To Londyn musi zaproponować konkretne rozwiązania w każdym z trzech głównych tematów tej fazy negocjacji: zobowiązań finansowych, granicy irlandzko-północnoirlandzkiej oraz praw obywateli. Moja rada: im wcześniej złożą satysfakcjonującą ofertę, tym lepiej.

UE nie ułatwia Brytyjczykom zadania. Przykładowo, wprowadziła zasadę „sekwencyjności”, która wyklucza jednoczesność dyskutowania warunków brexitu z dyskusją nad kształtem przyszłych relacji. Wydaje się, że jedynym wytłumaczeniem tego ruchu jest pokazanie innym państwom członkowskim: „nie idźcie tą drogą”. Inna sprawa to granica irlandzko-irlandzka, o której pan wspomniał. Wszystkie strony dialogu deklarują, że chcą tzw. miękkiej granicy. Jednak miękka granica jest niemożliwa, bo będzie to także granica zewnętrzna Unii Europejskiej. A bogu ducha winna Irlandia stanie się zakładnikiem tego rozwiązania.

Irlandia będzie zakładnikiem decyzji Wielkiej Brytanii, która zdecydowała się nie tylko na opuszczenie Unii Europejskiej, ale też wspólnego rynku i unii celnej. Wie pani, granica ta jest przekraczana obecnie 110 mln razy rocznie, a dziennie przekracza ją 15 tys. osób. Dziś tej granicy praktycznie nie ma.

Dla osób, które tę granicę przekraczają pozostanie ona de facto nieobecna, ponieważ obie strony – Dublin i Londyn – zdecydowały się utrzymać wspólną przestrzeń swobodnego przemieszczania – Common Travel Area (CTA). Sytuacja zmieni się natomiast radykalnie dla przepływu towarów i usług.

W tej sytuacji niezbędne są elastyczne i kreatywne rozwiązania, które pozwolą jednocześnie uniknąć „twardej granicy” i zachować integralność wspólnego rynku UE.

Brzmi jakby jednak trudno to było pogodzić.

Bezpośrednią konsekwencją opuszczenia unii celnej jest posiadanie granicy celnej. Dublin zaproponował jednak, jak uniknąć tej twardej granicy między Irlandią a Irlandią Północną. Mianowicie, zaproponował, by Irlandia Północna pozostała we wspólnym rynku. Londyn to jednak wykluczył, bo rozwiązanie to naruszałoby jednorodność Zjednoczonego Królestwa. Czekamy więc na kolejne propozycje rozwiązań.

Brytyjski minister ds. brexitu David Davis i kanclerz skarbu Philip Hammond przyznali ostatnio, że przygotowują się na „plan b”, czyli brak porozumienia z UE tzw. scenariusz „no deal”. Czy to element gry z Brukselą?

W pierwszej kolejności powinniśmy byli uniknąć decyzji o brexicie, bo brexit to historyczny błąd, który będzie miał poważne konsekwencje. Ale ponieważ zdecydowali tak Brytyjczycy wraz z rządem, musimy tę decyzję zaakceptować. Teraz więc naszym celem jest przejście przez ten proces w uporządkowany sposób, by zredukować negatywne skutki brexitu. Tym bardziej nie rozumiem brytyjskich polityków i ich obecnej retoryki „no deal”. Scenariusz „no deal” nie bez przyczyny zwany jest też scenariuszem „krawędzi klifu” (cliff edge). Upadek z tego klifu to najgorsze, co może się Wielkiej Brytanii przydarzyć.

Wspomniał pan, że brytyjscy obywatele zdecydowali o tym, by opuścić UE. Zadecydowali o tym, by przywrócić poczucie suwerenności. Jednak teraz wychodzi na to, że ich decyzja mogła nie być tak zupełnie suwerenna. Poza kampanią dezinformacyjną w Russia Today czy Sputniku, okazuje się, że Rosja mogła też finansować kampanię przedreferendalną popierającą brexit. Jeśli to się potwierdzi może być to argument za ponownym przemyśleniem decyzji z referendum w 2015 r.?

Sprawa potencjalnego zaangażowania Rosji w kampanię referendalną wciąż wymaga pełnego zbadania, a także powinna stać się tematem debaty publicznej w Wielkiej Brytanii. Nawet jeśli jednak na decyzję Brytyjczyków nie miały wpływu żadne zewnętrzne siły, spolaryzowana kampania wyolbrzymiła kontrasty między regionami i pokoleniami. Mam też wrażenie, że nie każdy z głosujących za brexitem miał świadomość, że nie głosował tylko za wyjściem z UE, ale też ze wspólnego rynku i unii celnej. Tym bardziej przykro mi w związku z tym, co się dzieje w Wielkiej Brytanii, skąd pochodził mój ojciec.

Z drugiej strony w Niemczech, skąd jest pańska matka, sytuacja też nie jest dzisiaj łatwa. Trwa kryzys w rozmowach koalicyjnych. Jak może się on przełożyć na negocjacje brexitowe? Angela Merkel najpierw ze względu na kampanię wyborczą, a teraz rozmowy wewnętrzne jest prawie nieobecna w kontekście rozmów rozwodowych z Londynem.

Kanclerz Angela Merkel już od pierwszego dnia po referendum zajmowała zdecydowane stanowisko co do tego, że Niemcy chcą dobrych przyszłych relacji z Londynem jako partnerem handlowym, członkiem NATO, a także G7, G20, ONZ, OECD itd. Miała też od początku bardzo zdecydowane stanowisko co do tego, że żadne państwo trzecie nie może mieć lepszych warunków współpracy z UE niż kraje członkowskie. To stanowisko nie miało nigdy na celu karania Wielkiej Brytanii, ale przyjęcie sprawiedliwej postawy. I cały blok UE-27 był od początku co do tych dwóch kwestii zgodny.

Porażka rozmów koalicyjnych w Niemczech nie zmienia tu niczego. Tym bardziej, że nie jest to kryzys, ale wyzwanie. Obecny rząd tymczasowy sprawdził się przy podejmowaniu decyzji takich jak unijny budżet czy PESCO, teraz jest uczestnikiem szczytu Partnerstwa Wschodniego, a także jest gotowy na udział w rozstrzygnięciu, czy przechodzimy do drugiej rundy negocjacji z Londynem podczas szczytu Rady 14-15 grudnia.

51 proc. Niemców wolałoby nowe wybory niż rząd mniejszościowy. A jakie jest pańskie zdanie – jako polityka Unii Chrześcijańsko-Ludowej (CDU)?

Niemcy mają teraz trzy możliwe opcje. Pierwszą jest rząd większościowy.

Ma pan na myśli tzw. Wielką Koalicję, mimo że socjaldemokraci zastrzegają się, że nie wchodzi ona w grę?

Prezydent Frank-Walter Steinmeier słusznie nawołuje niemieckie partie polityczne, by przede wszystkim skoncentrowały się na służbie obywatelom. To jest ich rola w systemie demokratycznym, bo demokracja potrzebuje nie tylko silnej opozycji, ale i silnego rządu. Mam zatem nadzieję na wznowienie rozmów w ramach SPD, tym bardziej, że prezydent sam wywodzi się z tej partii.

Drugi scenariusz to rząd mniejszościowy, którego nie mieliśmy od 68 lat. Jestem sceptyczny co do tego czy to rozwiązanie zapewni rządowi trwałość i wiarygodność.

Jest też opcja ostatniej szansy, czyli kolejne wybory. Powinniśmy ich uniknąć za wszelką cenę. Ludzie już wybrali, teraz czas na odpowiedzialne decyzje polityków.

Rozmawiała Karolina Zbytniewska, EURACTIV.pl